Rok 2015 był rokiem bogatym w ciekawe zapowiedzi, ale również premiery, szczególnie ekskluzywnych gier i szczególnie na Xbox One. Mimo to obie konsole spisały się znakomicie i dostaliśmy wreszcie ofertę świetnych gier od producentów third party.
Grudzień jest okresem wszelakich podsumowań w branży gier wideo. Również na Projekt Konsola zdecydowaliśmy się przygotować subiektywne, osobiste listy przebojów gier, które najbardziej zapadły nam w pamięć.
Ja, jako najmłodszy stażem w redakcji zdecydowałem się wybiec przed szereg i przedstawić Państwu własną listę ulubionych gier, typowe Top 10 superprodukcji, które moim zdaniem były najciekawsze w roku 2015.
A więc zaczynamy!
10. Halo 5: Guardians
Aż dwa lata musieliśmy czekać na przeniesienie przygód Master Chiefa na konsole obecnej generacji. Nie był to jednak powrót na jaki wszyscy czekali. „Halo 5: Guardians” zawodzi przede wszystkim w kampanii, która w poprzednich częściach stanowiła wzór do naśladowania dla kolejnych FPS-ów. Jest krótka i mało satysfakcjonująca. Podzielenie historii, niczym w drugiej odsłonie, na dwóch bohaterów nie wyszło 343 Industries tak dobrze jak przed kilkunastoma laty Bungie.
Głównym winnym jest Jameson Locke, będący jedynie dodatkiem do opowieści i w żadnym momencie nie wyrasta na główną postać, choć większość misji jakie nam twórcy zaserwowali zaliczamy właśnie w skórze nowego Spartanina. Finał kampanii urywa się w najlepszym momencie, niczym w głośnych hollywoodzkich hitach. Sytuację ratuje doskonały multuplayer. Jeżeli zastanawiacie się, czy lepszy tryb dla jednego gracza ma „Black Ops 3” czy „Battlefront”, szybko śpieszę z wyjaśnieniem, że „Halo 5: Guardians” deklasuje konkurencje. Doskonały tryb Warzone i przyjemna, szybka zabawa przy tradycyjnych trybach jak drużynowy deathmatch czy capture the flag. Jedna z najlepszych tegorocznych propozycji na Xboxa One.
9. Forza Motorsport 6
„Forza Motorsport 5” wyraźnie było robione w pośpiechu, aby tylko na premierę Xboxa One był exclusive z jednej ze słynnych serii na konsole Microsoftu. To zemściło się i honoru serii musiał bronić wydany rok później „Forza: Horizon 2”. „FM” wrócił na właściwe tory, co ponownie czyni z serii najlepszą symulacyjną grą samochodową. Przede wszystkim znów czuć prędkość podczas prowadzenia samochodu, niezależnie od tego czy dopiero zaczynamy przygodę z grą i jeździmy maksymalnie 130 km/h czy właśnie kupiliśmy jeden z najdroższych aut i pędzimy 350 km/h aby wykręcić jak najlepszy czas okrążenia.
Gra znów dostarcza ogromnym emocji. Szkoda, że w parze z nią nie idzie sztuczna inteligencja naszych przeciwników. Pierwsze trzy poziomy trudności są zbyt łatwe, a nawet na wyższych gra wyraźnie oszukuje. Kierowcy przyśpieszają, kiedy za bardzo się oddalimy, a potrafią zwolnić na długim i prostym odcinku, tylko po to abyśmy mieli szansę ich minąć na najbliższym zakręcie. Dlatego dla osób lubujących się w wyzwaniach, najlepiej od razu przejść do multiplayera. Kampania starczy na ponad 100 godzin, a dzięki kartą modyfikacyjnym, nawet ten sam wyścig może stać się niepowtarzalnym. Do tego twórcy dodali trasy w deszczu z kałużami w 3D. Wszystko to powoduje, że król wrócił na tron i lepszej ścigałki nie będzie aż do następnej części serii od Turn 10.
8. Pro Evolution Soccer 2016
Przez ostatnią dekadę z uporem ignorowałem istnienie innej piłkarskiej gry niż „FIFA” od EA Sports. W tym roku nastąpiła zmiana warty i nagle dostałem olśnienia, bo najnowsza odsłona „Pro Evolution Soccer” jest nie tylko najlepszą odsłoną serii, ale w końcu może stanąć w szranki z konkurencją i wcale nie jest na straconej pozycji. Konami z każdą edycją dopracowywało swoją piłkarską serię, ale tegoroczna edycja jest niemal idealna. Doskonały tryb kariery, masa licencjonowanych rozgrywek z Ligą Mistrzów i Ligą Europy na czele, świetny tryb multiplayer i wciąż rozwijany myClub.
Gra w niemal idealny sposób odwzorowuje to co możemy oglądać w telewizji w każdy weekend. Gameplay w „PES 2016” stał się nieco szybszy niż w poprzednich odsłonach, dzięki czemu łatwiej teraz jest przeprowadzić skuteczną i co ważniejsze efektowną kontrę, zakończoną spektakularnym strzałem. Zresztą w odróżnieniu od konkurencji, tu naprawdę czuć ciężar boiskowych zmagań, nie tylko podczas uderzania piłki na bramkę, ale każdy mecz rozpoczyna się od doskonale zrealizowanej oprawy przedmeczowej, po której aż chce się dokopać rywalowi. Konami zupełnie nie poradziło sobie z częstymi aktualizacjami gry. Przez niemal dwa miesiące od wydania, gracze czekali na patch aktualizujący składy drużyn po letnim okienku transferowym. Gdy ten w końcu wyszedł, okazał się niepełny. Można jeszcze narzekać na słabą ekonomię w karierze, czy absurdalne decyzje arbitra, ale „Pro Evolution Soccer 2016” to w końcu kopanka, na jaką fani piłki nożnej zasługują.
7. Grand Theft Auto V (PC)
Jedna z najbardziej oczekiwanych premier roku. Niemal dwa lata po premierze edycji na konsole poprzedniej generacji, piąta odsłona najsłynniejszej gry Rockstara w końcu ujrzała światło dzienne na PC. Abstrahując już od doskonałej kampanii marketingowej o której mówiło się przez okrągłe dwa lata, wersja na komputery była spełnieniem marzeń każdego gracza lubującego się grać myszką i klawiaturą. Rockstar może i nie zmazał plamy na honorze po premierze „GTA IV” na PC, ale przynajmniej starli negatywny odbiór komputerowych edycji ich gier. Pecetowe „GTA V” to najbardziej dopracowana i dopieszczona edycja. Znakomita optymalizacja silnika, świetna grafika, możliwość modyfikacji gry, a do tego premierowe nowe radio czy możliwość tworzenia własnych filmów w specjalnie przygotowanym do tego edytorze.
Nie zawiódł również multiplayer, którego usługa sieciowa jest bardzo stabilna, a graczy na serwerach nie brakuje. Pomimo tego „GTA V” znalazło się u mnie dopiero na siódmym miejscu. Gra zawiodła mnie pod względem misji w solowej kampanii i nie do końca trafionym pomyśle na rozbicie narracji opowieści na trzech bohaterów. Zmarnowali potencjał, przez co historia jest o wiele gorsza niż esencjonalna przygoda Nico Bellica z czwartej odsłony serii.
6. Pillars of Eternity
Nie jestem entuzjastą kickstarterowych projektów i do większości podchodzę z ogromną nieufnością. „Pillars of Eternity” od początku przykuło moją uwagę i miało moją atencję aż do premiery samej gry. Projektu co prawda nie wsparłem, ale pieniążki i tak wkrótce powędrowały do producenta. Klasyczna gra RPG, w stylu „Baldur’s Gate”, z rewelacyjną fabułą, ciekawymi towarzyszami i przyjemnym, intuicyjnym turowym modelem walki. Główna historia starcza na jakieś 30 godzin, a kolejne 10-15 spędzimy na wykonywaniu zadań pobocznych. Nie jest to krótka gra, ale ani na moment nie nudzi.
Dodatkowo dostajemy jednego z najlepszych przeciwników w historii wirtualnej rozgrywki. Znalazło się kilka nieprzemyślanych mechanik, które z kolejnymi patchami jest ich coraz mniej, więc jeżeli zaczniecie swoją przygodę z grą w przyszłym roku, najprawdopodobniej ich już nie uświadczycie, tak samo jak masę pomniejszych błędów. Co najważniejsze, twórcy nie myślą póki co o kontynuacji, wciąż rozwijając pierwszą część, a dwa obszerne dodatki tylko temu dowodzą. Jeden z dwóch najlepszych gier fabularnych 2015 roku.
5. Rise of Tomb Raider
Bez bicia przyznaję się, że jestem ogromnym fanem klasycznych odsłon „Tomb Raidera”. Uwielbiam „Legends” czy „Underworld” od Crystal Dynamics, a do rebootu z 2013 roku nie potrafiłem się przekonać. Grę co prawda przeszedłem, ale daleki byłem od zachwytów, kręcąc nosem na wiele uproszczeń i pójście w stronę „Uncharted”. Dzisiaj jestem już mniej ortodoksyjnym fanem Lary Croft i choć przed premierą „Rise of Tomb Raider” nie byłem jakoś szczególnie najarany na tę grę, to wystarczyły pierwsze pięć minut spędzonych nad nowymi przygodami pani archeolog, aby przekonać się, że mam do czynienia z grą naprawdę wybitną.
Gra pod każdym względem jest lepsza od „Tomb Raidera” sprzed dwóch lat. Co prawda niektórym może nie spodobać się, że stała się bardziej korytarzowa i do dyspozycji mamy zaledwie dwa rozległe tereny pełne poukrywanych znajdźiek, ale taki charakter rozgrywki jest dużo bardziej wierny najstarszym odsłonom serii i mnie się to przekonuje. Historia została świetnie poprowadzona i angażuje gracza od pierwszych minut. Twórcy przed premiera wypowiadali się dużo o grobowcach i ukłonie dla najwierniejszych fanów panny Croft, którzy lubią archeologiczny wątek w serii i producent spełnił obietnice. Zagadki co prawda nie skomplikowane, wystarczy rozejrzeć się i wykorzystać cały dostępny sprzęt i po chwili dostaniemy się do upragnionej nagrody.
Duże brawa należą się za oprawę graficzną. Crystal Dynamics wycisnęło wszystko co mogli z Xboxa One i „Rise of Tomb Raider” wygląda obłędnie. Przeglądając zrobione przeze mnie screenshoty z rozgrywek, sam zacząłem się zastanawiać czy to nie przypadkiem jakiś błąd i nie wgrały się jakieś bullshoty ze strony producenta. Do tego wszystkiego Lara Croft jeszcze nigdy nie była tak piękna i nie pisze tu tylko o warstwie wizualnej pani archeolog, ale o wszystkich tych polygonach, wokselach i rozdzielczości tekstur, które tak zajmują miliony wyznawców „PC master race”. Grając w „Rise of Tomb Raider” rzeczywiście przejmowałem się losem Lary, tym razem mniej jęczącej, ale nadal bardzo realistycznie przedstawionej postaci w wirtualnym świecie.
4. Rocket League
Jak to dobrze mieć kolegę, który jest posiadaczem PlayStation 4. Od kiedy dał mi pograć w „Rocket League”, nie chce grać u niego w nic innego. Zapomnijcie o nowym „Call of Duty”, „Battlefroncie”, „FIFA” czy nawet „CS: GO „i „LoL-u”. Na salonach właśnie króluje sfora dwukolorowych samochodów z ogromną piłką i zamkniętą areną starć, gdzie wszystkie chwyty są dozwolone. Nie ma mowy o karnych, wolnych, rogach czy nawet faulach. To ostra, męska gra, gdzie nie bierze się jeńców, bo liczy się tylko wygrana.
„Rocket League” to najmiodniejsza produkcja tego roku. Przy żadnej innej grze nie bawiłem się równie dobrze, zapominając o świecie nawet na kilka godzin, gdzie kolejne mecze rozgrywa się taśmowo, nie wiedząc nawet kiedy upłynęło regulaminowe pięć minut meczu. Pomimo kilkudziesięciu godzin na liczniku, w „Rocket League” nadal chce się grać, choć rozgrywa może z pozoru wydawać się uproszczona, to każdy mecz jest niepowtarzalny. Twórcy wciąż rozwijają grę, dodając to coraz wymyślniejsze areny (lodowa, piaskowa) czy nowe modele samochodów. Można narzekać na brak dodatkowych trybów rozgrywki, bo „Rocket League” aż prosi się o jakieś dziwne wariacje jak nagłe zmiany grawitacji czy zmienione zasady gry. Może kiedyś Psyonix pokusi się o takie coś, ale nawet jeśli nie, „Rocket League” to gra na setki, jak nie tysiące godzin. W tym roku nie znajdziecie lepszej gry do pogrania ze znajomymi, czy to poprzez sieć czy na jednej kanapie.
3. Ori and the Blind Forest
Najpiękniejsza gra w całym zestawieniu. Nie tylko ze względu na prześliczną grafikę, przywodzącą na myśl największe dzieła Hayao Miyazakiego ze studia Ghibli, ale także na ciepłą i niezwykle wdzięczną opowieść. W grze sterujemy Orim, młodym duchem lasu, opiekunem drzewa, za które odpowiada całe życie w lesie. Po ataku złego ptaka Kuro, Ori oddziela się od reszty swojej rodziny i gubi się w lesie. Znajduje go Naru, niedźwiedzio podobna istota, opiekująca się rannym Ori. Wkrótce duszek odkryje swoje powołanie, gdzie będzie musiał uratować swój dom oraz wszystkie zamieszkujące je istoty.
Pod względem gameplayu „Ori and the Blind Forest” to nietypowa platformówka w stylu metroidvania. Nasz bohater w czasie pokonywania kolejnych etapów, zdobywa nowe umiejętności, które wykupimy z trzech różnych drzewek rozwoju postaci. Gra nie należy do najprostszych i ginie się w niej co chwile, potrafi dać w kość i czasami zirytować, ale niepowodzenie zawsze jest efektem złego podejścia gracza, a nie błędów czy celowych zabiegów designerskich producenta, aby dopiec graczom. Osoby o słabych nerwach powinny trzymać się od „Ori” jak najdalej, bo pady będą niszczyć się hurtowo. „Ori and the Blind Forest” to gra niemal idealna. Świetny gameplay, niezwykła wizja artystyczna świata, prześliczna grafika z doskonałymi animacjami, sentymentalna, wpadająca w ucho muzyka i fabuła pełna ukrytych znaczeń i metafor. Zasłużone najniższe miejsce na podium.
1. Batman: Arkham Knight i Wiedźmin 3: Dziki Gon
Tak, dobrze widzicie. Pierwsze miejsce należy nie do jednej gry, ale do dwóch. Nie potrafiłem się zdecydować, którą z produkcji skrzywdzić i odesłać ją na drugie miejsce, gdzie przy obu grach spędziłem godziny pełne emocji i niezwykłej rozrywki. Z jednej strony przy „Wiedźminie 3” spędziłem ponad 140 godzin, co stanowi mój absolutny rekord jeżeli chodzi o produkcje singlowe. Z drugiej „Batman: Arkham Knight” to najlepsza gra z serii, z fabułą godną ekranizacji. Wybór między tymi dwoma grami byłby niesprawiedliwy, bo reprezentują one zupełnie inny gatunek, choć mają wiele cech wspólnych. Dlatego też pierwsze miejsce wędruje do Rocksteady i CDP RED.
„Wiedźmina 3: Dziki Gon” nie trzeba chyba nikomu przedstawiać. Zwieńczenie historii Geralta zostało docenione zarówno przez recenzentów jak i graczy. CDP RED już przy drugiej odsłonie serii wyrobiło sobie markę na świecie, „Dzikim Gonem” jedynie potwierdzili, że są niedoścignionym wzorem dla Bethesdy („Fallout 4” był o krok od dostania się do tego rankingu) czy BioWare. Choć „Wiedźmin 3” borykał się na premierę z różnymi błędami, czy to technicznymi (słabo zoptymalizowany silnik) czy gameplayowymi (masa błędów, niektóre powodujące niemożliwość ukończenia niektórych questów), to producent dwoi się i troił, aby wydawać nowe patche jak najszybciej. W międzyczasie pracowali nad dwoma dużymi rozszerzeniami do gry („Serca z kamienia” są nawet lepsze niż podstawka) i 16 darmowymi DLC, gdzie oprócz nowego rynsztunku czy wyglądu postaci, otrzymaliśmy nowe misje.
I jak tu nie kochać RED-ów, którzy potrafią ze swoich produkcji wyciskać ostatnie soki, zamiast tworzyć tanią i zbędną kontynuację (tak, patrzę na ciebie Ubisoft). Można było narzekać na uproszczoną walkę, czy zupełnie zmienioną alchemię, ale przy tak ogromnym świecie, takie zmiany były wymagane, inaczej gra wyszłaby dla totalnych hardcorowców, a ci już mają serią „Dark Souls”. „Wiedźmin 3: Dziki Gon” oferuje doskonałą fabułę, z epickim finałem i wieloma genialnymi misjami (Krwawy Baron rządzi), które stanowią kwintesencję świata wykreowanego przez Sapkowskiego, gdzie każdy wybór ma swoje konsekwencje, a nic nie jest jednoznacznie dobre i złe. RED-zi skoczyli na głęboką wodą i nie wszystko im się udało. Świat wypełniony jest różnymi zapychaczami, które mają o wiele więcej sens niż w innych produkcjach z otwartym światem, ale mimo to pod koniec stają się nudne i monotonne. Również masa NPC-ów przewijających się w miastach czy osadach to nic innego jak klony, które wykonują wyłącznie te zadania, które zostały im odgórnie napisane, czyli albo stoją albo udają, że pracują. Po „Wiedźminie 2” oczekiwałem czegoś więcej.
Mimo wszystko „Wiedźmin 3: Dziki Gon” to gra olbrzymia, z wieloma aktywnościami pobocznymi (gwint), przy której spędziłem prawie 150 godzin życia, praktycznie ani przez chwilę się nie nudząc. Gra doskonała? Jeszcze nie, ale przy takim tempie rozwoju RED-ów, ich kolejna gra może stać się „Obywatelem Kanem” dla wirtualnej rozrywki.
Naprawdę powinniście przestać patrzeć na „Batman: Arkham Knight” przez soczewkę spartolonej edycji pecetowej. Tym bardziej teraz, gdy już sprawa ucichła, a wersja na komputery została mniej więcej załatana, to najlepszy czas, aby przypomnieć sobie o tej produkcji i dać się porwać w niezwykły świat najpopularniejszego superbohatera naszych czasów (sorry Supermenie, ale nikogo nie jarają już twoje czerwone gacie na wierzchu). Rocksteady po raz kolejny udowodniło, że jest studiem, które nie tylko robi doskonałe gry, ale także czuje komiksowy pierwowzór i szczerze kocha człowieka nietoperza.
To co studio zrobiło z Unreal Engine 3 przechodzi ludzkie pojęcie. Ten leciwy silnik został tak przemodelowany, że „Arkham Knight” to jedna z najładniejszych gier tego roku. Świat Batmana jeszcze nigdy wcześniej nie wyglądał tak dobrze. Ogromny świat przemierzymy nie tylko szybując i zaczepiając linki na dachach wieżowców, ale do naszej dyspozycji oddano Batmobil. Pojazd jest równorzędnym bohaterem co Batman. Batmobilem steruje się doskonale i pomimo licznych i często wymagających misji, aż do samego końca dostarczają doskonałej rozrywki, nie mniejszej niż wciąż satysfakcjonujący model walki. Batmobil stał się na tyle ważny, że doczekał się własnego drzewka rozwoju, a pomimo tego dostaje wiele ulepszeń podczas przechodzenia kolejnych etapów, w których również możemy wybierać. Nowy Batman to ponownie ogromna encyklopedia, swoiste wademekum dla każdego fana tego superbohatera.
Ilość odniesień i easter eggów robi ogromne wrażenie. W końcu „Arkham Knight” to doskonała, zapadająca w pamięć opowieść pełna zaskakujących zwrotów akcji, a poznanie tożsamość tytułowego Rycerza Arkham będzie szokujące nawet dla fanów komiksów. Już nawet samo zakończenie, które jest równie niejednoznaczne co w „Mroczny Rycerz powstaje” Christophera Nolana, daje do myślenia i pozwala samemu określić dalsze losy Bruce’a Wayne’a. Ta gra to spełnienie marzeń każdego małego chłopca, który chciał zostać superbohaterem. Teraz to możliwe i to w produkcji, która jest ze wszech miar genialna. To najlepszy Batman z serii „Arkham” i najlepsza gra akcji tego roku.
[efsflexvideo type=”youtube” url=”https://www.youtube.com/watch?v=VpXUIh7rlWI” allowfullscreen=”yes” widescreen=”yes” width=”420″ height=”315″/]