Recenzja: Dead or Alive 5

doa2

Bijatyki nie odzyskają raczej już nigdy tak dużej popularności, jaką cieszyły się w 90. latach ubiegłego wieku. Wtedy królowały w salonach gier, a i na konsolach stanowiły jeden z najważniejszych gatunków. Teraz jest inaczej, wzięcie mają przede wszystkim strzelanki. W swojej niszy mordobicia radzą sobie jednak całkiem dobrze. Co jakiś czas wychodzi nowy Tekken i Virtua Fighter, a udane powroty zaliczyły również zasłużone Mortal Kombat i Street Fighter. Podobnie stało się z Dead or Alive.
Poprzednie DOA Tecmo wypuściło na rynek stosunkowo dawno, bo w 2005 roku (tylko na Xbox’a 360). Dead or Alive 5 powstało już z myślą także o Playstation 3. Decyzja w sumie oczywista w obecnych czasach – większe możliwości sprzedaży zapewniają całkiem spore szanse na zwrot kosztów produkcji i dalsze zyski. Najnowsza część zadebiutowała w drugiej połowie poprzedniego roku. Odpowiedzialne za markę studio Team Ninja skonwertowało ją też pod PS Vita (premiera miała miejsce w marcu br.).

Falujące argumenty

Twórcy obiecywali odejście od dotychczasowego wizerunku serii. A jaki był/jest ów wizerunek? Chyba każda osoba interesująca się branżą wie, że chodzi tutaj o roznegliżowane panienki o poważnych „argumentach” ze strony przedniej… Niestety (albo i „stety”), na zapowiedziach się skończyło. Tak więc motywem rzucającym się od razu wyraźnie w oczy pozostało silikonowe „uzbrojenie” oraz skąpe odzienie.

Po odpaleniu DOA 5 najsensowniejszym wyborem jest uruchomienie trybu fabularnego. Można z tego zrezygnować, ale zalecałbym to jedynie osobom dobrze znającym system walki poprzednich części. Story zostało pomyślane w ten sposób, że poznajemy otoczkę fabularną, która poprzerywana jest w sumie kilkudziesięcioma walkami. Zagramy prawie każdą z postaci. Na początku walki gracz otrzymuje bonusowe, choć nieobowiązkowe, zadanie – wykonać określony cios, przechwyt czy kontrę. Dzięki temu po ukończeniu trybu mamy już dosyć szerokie pojęcie o mechanizmach walki. Pomysł świetny, lecz ma także stronę negatywną. Jest nią sama fabuła – do bólu kiczowata, jakby żywcem wyjęta z amerykańskich filmów klasy C z lat 80. XX wieku. Turniej, eksperymenty medyczne, trochę „komedii”… Jednym słowem – tragedia. Tak durnej historii nie spotkałem w grach od dobrych kilku lat. Stworzyć coś tak kuriozalnego mogli chyba jedynie Japończycy.

doa3

Gdzie innowacje?

Poza idiotyczną historią w trybie fabularnym, twórcy nie pokusili się niestety o nic równie „ożywczego”. Pozostałe tryby to typowa przeciętność, czyli tradycyjne Arcade, Survival, Time Attack oraz Training – w wersji solo lub tag team. Zagrać można także przez Internet. Żadnych niespodzianek, zero inwencji. Katalog fighterów obejmuje zarówno postaci znane fanom serii (np. Helena, Hitomi, Hayate), trochę importu z Virtua Fighter (Sarah, Pai i Akira), jak i dwie nowe osobistości – Milę oraz Riga. I tu również nie ma co liczyć na jakąś świeżość. Brak im charakteru, czegoś naprawdę unikalnego (jak w przypadku Tekkena), a niektóre panienki trudno w ogóle rozróżnić…

Nieco lepiej wypada oprawa. Grafika trzyma wysoki poziom, fighterów wykonano starannie, a oteksturowanie prezentuje się co najmniej przyzwoicie. Nie zawodzi też animacja postaci i ich ruchów – wygląda to w miarę naturalnie, a dochodzą do tego różne bonusy, jak np. pot czy „falowanie” niektórych części ciała. Trochę mniej szczegółowe zdają się areny walki, ale z drugiej strony i tu nie ma się za bardzo do czego przyczepić. Gorzej ze stroną muzyczną – właściwie żaden kawałek nie wpada w ucho.

doa4

System

Czas przejść do meritum. W dużym skrócie – system walki jest w miarę klarowny i zdaje się dobrze przemyślany. Z jednej strony, mamy tutaj standardowe bloki i proste combosy. Z drugiej natomiast sporą różnorodność kontr, przechwytów i rzutów. Wprowadzono m.in. atak Critical Burst, który możemy odpalić po wcześniejszym „zmrożeniu” przeciwnika (Critical Stun). Pozwala nam to następnie na użycie jakiegoś mocnego combo lub beztroskie jugglowanie. W porównaniu do takiego np. Mortal Kombat twórcy DOA zdecydowanie szerzej postawili na defensywę, dając graczom wiele opcji przechwytów i kontrowania. Wymaga to, rzecz jasna, wyczucia przeciwnika i długich godzin treningu. Satysfakcja gwarantowana. Japończycy z Team Ninja zasługują też na pochwałę za utrzymanie odpowiedniego balansu między postaciami. Pomimo że różnią się siłą, szybkością czy zakresem możliwości (np. mocniejsze przechwyty i mniejsza szybkość), nie widać żadnej większej przewagi po stronie konkretnych wojowników. Różnice wynajdą jedynie zagorzali sympatycy mordoklepek, którzy spędzą z grą dziesiątki godzin.

doa5

Co dalej?

Podsumowując, Dead or Alive 5 to z pewnością udany powrót serii. Najważniejszy element, czyli system walki, sprawdza się bez zarzutu. Przyczepić można się do fatalnego trybu fabularnego czy braku innowacji, jeżeli chodzi o opcje rozgrywki. Nie zmienia to jednak faktu, że DOA odżyło. Jak widać, można udanie wskrzesić zapomnianą nieco bijatykę. A prywatnie czekam na reaktywację jeszcze mocniej pokrytej kurzem marki, a mianowicie Bloody Roar. Szanse na to są raczej nikłe, choć nigdy nic nie wiadomo… 

            
            

PLUSY:

– ciekawy system walki

– zbalansowanie postaci

– dobra oprawa

MINUSY:

– koszmarna fabuła

– trochę mało trybów

 

OCENA: 8,0/10

 

Autor: Mateusz Pietrzyk

Tags from the story
Written By
More from Aleks

God of War IV – premiera we wrześniu 2012 roku?

Anonimowy informator twierdzi nawet, że zaangażowany jest równocześnie w dwa projekty związane...
Read More
doa2

Bijatyki nie odzyskają raczej już nigdy tak dużej popularności, jaką cieszyły się w 90. latach ubiegłego wieku. Wtedy królowały w salonach gier, a i na konsolach stanowiły jeden z najważniejszych gatunków. Teraz jest inaczej, wzięcie mają przede wszystkim strzelanki. W swojej niszy mordobicia radzą sobie jednak całkiem dobrze. Co jakiś czas wychodzi nowy Tekken i Virtua Fighter, a udane powroty zaliczyły również zasłużone Mortal Kombat i Street Fighter. Podobnie stało się z Dead or Alive...

 

 

" />